teksty i obrazy

Strefa zrzutu zawiera recenzje pobieżne, pisane naprędce na kolanie i wrzucane w internet bez korekty, bez dyscyplinowania słowa. Stworzyłam ją z tęsknoty za krytyką z prawdziwego zdarzenia, żywo reagującą na to, co się dzieje w sztuce, umiejętnie oddzielającą ziarna od plew, nie schlebiającą gustom… Może naiwne to. Ale nie zaszkodzi spróbować i przy okazji choć odrobinę ożywić rodzime poletko. W Lublinie w kulturze dzieje się sporo ale oddźwięk w tekstach nikły. Niech więc to miejsce w internecie będzie próbą poszerzenia krytycznego pola (walki). Z racji zamieszkania i małej mobilności koncentruję się na Lublinie. Strefa kontynuuje też tradycję bashartu (świadectwa mocno zakrapianej wędrówki po lubelskich wernisażach), przerwaną wskutek emigracji zarobkowej redaktorów bloga.
Dobrze by było, gdyby kuluarowe dyskusje na wernisażach czy festiwalach znalazły tutaj swoje odbicie. Gdyby moja pisanina mogłaby w jakiś sposób pobudzić ferment, zagrzać do boju, zachęcić do wyrażenia własnej opinii. O to mi tutaj chodzi. Nie zależy mi na poklepywaniu po ramieniu. Jestem gotowa na skrajnie przeciwne opinie ale uprzedzam, że będę się bronić. Strefa zrzutu jest moim miejscem wypowiedzi niezależnym od żadnej osoby czy instytucji, proszę nie posądzać mnie o sterowane panegiryki czy umyślnie negatywne oceny. Piszę ładnie o tym co mi się podoba, o tym co mi się nie podoba też czasem piszę, bo dlaczego nie. Zdarza się, że nie najlepsza wystawa jest w stanie sprowokować do ciekawych wniosków i otworzyć głowę bardziej niż coś co jest bez porównania bardziej wartościowe artystycznie. Ale uprzedzam i podkreślam - to są skrajnie subiektywne oceny. Możecie się ze mną zgodzić, możecie mnie zjechać, nie mam zwyczaju się dąsać, przyjmuję to na klatę. Artysta pokazując swoją pracę w galerii musi się liczyć z tym, że wystawia się na ogląd publiczny - a ludzie na wernisażach komentują, robią zdjęcia i czasem potem piszą. Nie uważam się za totalnego laika w tych sprawach, więc ośmielam się upubliczniać swoje refleksje, a jeśli komuś to nie w smak, trudno.





poniedziałek, 9 maja 2011

Transeuropa

Normatywność to pozór

Kilka dni temu rozpoczął się w Lublinie festiwal Transeuropa, któremu przyświeca hasło demokracji, równości i kultury ponadnarodowej. W ramach Transeuropy codziennie w różnych punktach miasta odbywają się wykłady, debaty, spotkania, warsztaty. W Galerii Labirynt trwa wystawa przygotowana przez Pawła Leszkowicza „Miłość to miłość” i wystawa współczesnej sztuki albańskiej „Ogród marzeń”, fragment kuratorskiego projektu Wacława Kuczmy. Transeuropa ujawnia wielość i różnorodność – w konstruowaniu swojej tożsamości, w podejściu do życia, w relacjach międzyludzkich. Przyświeca temu szlachetna i nieco utopijna myśl, aby zestroić te rozmaite punkty widzenia i uczynić je widzialnymi, zdjąć z nich odium ewenementu wbrew naturze itd. Utopijna, gdyż trudno oczekiwać aby takie wydarzenie spowoduje zmiany w społecznej świadomości. Warto jednak ją oswajać, że nie ma jednej „jedynie słusznej” wizji. Myślę, że największą wartością Transeuropy jest zakwestionowanie „normy” w rozmaitych dziedzinach życia – i pokazanie jej jako konstruktu, sztucznego tworu, który ułożył się zgrabnie w naszej świadomości legitymizowany przez dziesiątki lat funkcjonowania. Mówimy wtedy o tradycji, o normalności – czyli tym wszystkim, który pozwala jakoś ogarnąć i uporządkować chaos życia. Tymczasem świat jest znacznie bardziej zróżnicowany niż schematy, w jakie został wprzężony. Każda próba uświadomienia tego ludziom, jest cenna, prowokuje do samodzielnego myślenia, sprawia, że zderzamy się z rzeczywistością w jej rozmaitych przejawach. I otwiera pole do wyjątkowo żywej dyskusji.


Try walk in my shoes – wejdź w moją skórę

Zastanawiałam się jak połączyć te rozmaite, rozproszone wątki, które pojawiły się na Transeuropie i pomyślałam o butach, które pojawiły się kilkakrotnie w różnym kontekście. Buty to dobra metafora czynnika normatywnego, który organizuje nasze życie i wpycha w sieć schematów. Kazimiera Szczuka wspominała o pantofelku Kopciuszka, Anna Markowska pokazywała zdjęcie artystki Roni Horn w dwóch butach nie od pary, z kolei Anna Grodzka, transseksualistka, prezeska fundacji Trans-fuzja zmieniła męskie obuwie na damskie kozaki.

W bajce o Kopciuszku książę jeździ ze zgubionym pantofelkiem i szuka dziewczęcej stopy, która do niego pasuje. Siostry kopciuszka obcinają palce aby ich stopy zmieściły się w buciku. Stopa okaleczona jest czymś, co unieruchamia dziewczynę, dopasowuje ją do wzorca.
W perspektywie feministycznej to okaleczenie w celu sprostania wymogom „kobiecości” jest zarazem wdrożeniem dziewczynki w sztywny gorset kobiecych ról. Kazimiera Szczuka w rozmowie z Tomkiem Kitlińskim opowiedziała o tym przy okazji rozmowy o jej książce sprzed paru lat Kopciuszek, Frankenstein i inne. Pantofelek Kopciuszka można widzieć jako niedościgły wzorzec a jednocześnie zmyślny sposób na to, aby kobieta uległa magii „tradycji” i wypełniła swoją kobiecą powinność. Szczuka mówiła o kobietach – zarówno w kontekście mitu i jak i realnych życiowych sytuacji – takich jak samotne macierzyństwo, aborcja (przy okazji niedawno wydanej "Dużej książki o aborcji"), mechanizmy wykluczenia ze sfery publicznej.

Kazimiera Szczuka prowokuje, jest bezkompromisowa, operuje sugestywną retoryką. Strategia drażnienia sprawia, że istotne społeczne problemy są bardziej widoczne, bardziej kłują po oczach. W letniej dyskusji łatwo można by je zmarginalizować. Szczuka rzuca na nie światło i nie pozostawia obojętnym. Można interpretować jej wypowiedzi jako perswazję, można domagać się zniuansowania kwestii, które obrysowuje dość ostrym konturem – ale nie można odmówić skuteczności jej języka. Wyrazistość poglądów i sposób ich komunikowania wyraźnie ożywił zgromadzoną w Labiryncie publiczność.

W gruncie rzeczy wywód Szczuki miał wartość terapeutyczną – jaskrawo naświetlone problemy polaryzowały publiczność, konfrontowały odbiorców z ich własnymi systemami wartości. Wskazywały na pęknięcia i niedociągnięcia, z których na ogół ludzie nie chcą sobie sprawy. Szczuka punktowała sfery życia, w jakich najwyraźniej widać nierówny status kobiety i mężczyzny - opisywała nieproporcjonalną ilość kobiet i mężczyzn na uczelniach politechnicznych. Proponowała, aby odwrócić sytuację jaka panowała w Polsce do całkiem niedawna i dodawać kobietom punkty za płeć. Publiczność się ożywiła. Twardo zaoponowali mężczyźni ale co ciekawe odezwało się nieśmiało kilka kobiet, wyrażając swoje wsparcie dla argumentów mężczyzn. Jedna z dziewcząt wyraziła przekonanie, że dodawanie punktów za płeć aby zwiększyć ilość kobiet na kierunkach technicznych i medycznych jest uwłaczające dla kobiety (?) Ciekawe, że dla żadnego z mężczyzn przywileje nigdy nie były uwłaczające… Kobiety jak się okazuje bardzo łatwo wpadają w pułapkę myślenia, które Szczuka określiła transparentnym patriarchalno-kapitalistycznym spiskiem. To myślenie, które faworyzuje mężczyzn ale jak widać kobiety bywają tak ubezwłasnowolnione mentalnie, że nie bardzo mają ochotę to dostrzec.

Niby wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak tresuje się dziewczynki – aby były grzeczne, słuchały starszych, miały czyste buciki i paznokcie. Dziewczynki bawią się mini mopem i zestawem do gotowania. Szczuka z przekąsem wspomniała, że zanim wyrażą głos w jakiejś sprawie muszą mieć co najmniej dwa fakultety. Ta kulturowa tresura jest procesem silnie ugruntowanym i nawet samym kobietom niełatwo jest przestać narzucać sobie ograniczenia. W dorosłym życiu muszą ogarnąć cały zestaw ról i udowodnić sobie i światu, że się nadają i w każdej z nich wypadają świetnie. Odstępstwa od tego schematu są często społecznie dyskredytowane. I mimo feministycznej emfazy nie ma w tym wiele przesady, o czym dobrze wiedzą samotne pracujące matki, kobiety świadomie bezdzietne, lesbijki, kobiety, które wybrały mniej konformistyczny scenariusz życia bądź bardziej dramatyczny wariant został im narzucony. Zdaję sobie sprawę, że feministyczna retoryka może wywoływać na niektórych twarzach uśmiech pobłażania. Jak słusznie zauważył Paweł Leszkowicz jesteśmy teraz w momencie zobojętnienia na sprawy równości społecznych – temat już nieco okrzepł w debacie publicznej i powoduje bardzo niepokojącą znieczulicę.

Polityka równościowa i tematy społeczne to jedna z barw w tęczy Transeuropy, pojawiły się również queerowe opowieści ze świata sztuki. Anna Markowska, profesorka wykładająca na Uniwersytecie Wrocławskim – prowadzi wykłady monograficzne o współczesnej sztuce amerykańskiej opowiadała w Lublinie o konstruowaniu nowego, halucynacyjnego męskiego ciała. Jej prezentacja dotyczyła przede wszystkim dwóch znanych artystów amerykańskich – Matthew Barneya i Roberta Gobera ale również Roni Horn. Markowska mówiła o rozbiciu tradycyjnego wzorca męskości i męskiego ciała – jako uosobienia siły i tężyzny. Męskie ciało jest rozczłonkowane, fluktuujące. U Roberta Gobera pojawiają się protezy i amputacje. Fragmenty męskich nóg w pozycji horyzontalnej wystają ze ściany. Dziewczęce nóżki niepokojąco dyndają nad zlewem. Wszystkie obiekty Gobera to pieczołowicie i własnoręcznie budowane rzeźby, doskonale mimetyczne i całkowicie oderwane od kontekstu swoich pierwowzorów. Matthew Barney pokazuje niekończące się historie w formie hybrydycznych instalacji, wideo performances i stylizowanych filmów. Jest twórcą cyklu „Cremaster” – niezwykle rozbudowanych projektów filmowych, którymi wiążą się instalacje, rysunki, fotografie i książki.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz