teksty i obrazy

Strefa zrzutu zawiera recenzje pobieżne, pisane naprędce na kolanie i wrzucane w internet bez korekty, bez dyscyplinowania słowa. Stworzyłam ją z tęsknoty za krytyką z prawdziwego zdarzenia, żywo reagującą na to, co się dzieje w sztuce, umiejętnie oddzielającą ziarna od plew, nie schlebiającą gustom… Może naiwne to. Ale nie zaszkodzi spróbować i przy okazji choć odrobinę ożywić rodzime poletko. W Lublinie w kulturze dzieje się sporo ale oddźwięk w tekstach nikły. Niech więc to miejsce w internecie będzie próbą poszerzenia krytycznego pola (walki). Z racji zamieszkania i małej mobilności koncentruję się na Lublinie. Strefa kontynuuje też tradycję bashartu (świadectwa mocno zakrapianej wędrówki po lubelskich wernisażach), przerwaną wskutek emigracji zarobkowej redaktorów bloga.
Dobrze by było, gdyby kuluarowe dyskusje na wernisażach czy festiwalach znalazły tutaj swoje odbicie. Gdyby moja pisanina mogłaby w jakiś sposób pobudzić ferment, zagrzać do boju, zachęcić do wyrażenia własnej opinii. O to mi tutaj chodzi. Nie zależy mi na poklepywaniu po ramieniu. Jestem gotowa na skrajnie przeciwne opinie ale uprzedzam, że będę się bronić. Strefa zrzutu jest moim miejscem wypowiedzi niezależnym od żadnej osoby czy instytucji, proszę nie posądzać mnie o sterowane panegiryki czy umyślnie negatywne oceny. Piszę ładnie o tym co mi się podoba, o tym co mi się nie podoba też czasem piszę, bo dlaczego nie. Zdarza się, że nie najlepsza wystawa jest w stanie sprowokować do ciekawych wniosków i otworzyć głowę bardziej niż coś co jest bez porównania bardziej wartościowe artystycznie. Ale uprzedzam i podkreślam - to są skrajnie subiektywne oceny. Możecie się ze mną zgodzić, możecie mnie zjechać, nie mam zwyczaju się dąsać, przyjmuję to na klatę. Artysta pokazując swoją pracę w galerii musi się liczyć z tym, że wystawia się na ogląd publiczny - a ludzie na wernisażach komentują, robią zdjęcia i czasem potem piszą. Nie uważam się za totalnego laika w tych sprawach, więc ośmielam się upubliczniać swoje refleksje, a jeśli komuś to nie w smak, trudno.





wtorek, 4 maja 2010

Artystka w negliżu czyli subwersywne zagrywki

Galeria Rybna 4 prezentuje obecnie wystawę cyklu fotografii Danuty Kuciak „Sexy sexy”. Zajrzałam tam dziś zachęcona zdjęciem w „Gazecie” (z kategorii soft porno) i tak mało odkrywczym tekstem Grzegorza Józefczuka zapowiadającym wystawę, że aż intrygującym („Artystka fotografuje siebie w prowokacyjnym bikini, aby ironizować z powszechnych zachowań kobiet i użycia ciała jako narzędzia sprzedaży towarów”).

Jak wygląda ten romans artystki z kulturą masową? Otóż przyjmuje ona dość popularną strategię wdziewania maski wroga (kostium kultury popularnej) – przebiera się w fikuśną bieliznę z sex shopu, maluje oczy i pozuje tak, jak to robią dziewczyny z kalendarza, wydymając usta, kładąc rękę na biodrze, unosząc podbródek. Te wszystkie wystudiowane gesty mają być wyraźnym sygnałem dla rodu męskiego: oto ja, ucieleśnienie waszych żądz, padajcie mi do stóp, bo to ja mam nad wami władzę. Kuciak wykorzystuje ten wachlarz póz, min i gestów aplikując je na własne ciało. Na fotografiach widać zamierzoną sztuczność, modelka nie jest dziewczyną z „Hustlera”. Różowe tło podkreśla umowność sytuacji. Wszystko jest tu niedopasowane i teatralne, jak wskakiwanie w role, przyjmowanie pozy raz eterycznej nimfy a raz zmysłowej femme fatale. Jedynie pierwsze zdjęcie ma inny wydźwięk. Artystka wygląda jak pierrot, ze smutnym spojrzeniem i bezwładnie opadającymi rękami. Sama wystudiowana bezradność.

Na wszystkich ośmiu fotografiach jest tak samo ubrana, w białą bieliznę z puszkiem, na szyi ma zawiązaną wstążkę niczym manetowska Olimpia. Poszczególne ujęcia różnią się ustawieniem ciała i mimiką. Kuciak eksploruje obszar kultury wizualnej zdominowanej przez wizerunki kobiet bezpruderyjnie eksponujących swoją seksualność, które nie tyle stają się targetem co bodźcem przyciągającym uwagę widza (powszechnie wiadomo, że półnaga kobieta może z powodzeniem reklamować zarówno rajstopy, jak i samochód czy środki czystości). Artystka próbuje zmierzyć się z reprezentacją kobiecego ciała w mediach, przetestować na sobie znane nam metody.
W tekście do wystawy pojawia się sformułowanie, że efektem prac Kuciak (która jest jednocześnie fotografującym i modelką) nie są autoportrety w potocznym znaczeniu tego słowa. Moje nieśmiałe pytanie do kuratora – czym są w takim razie autoportrety w potocznym znaczeniu?

Józefczuk zaznacza w „Gazecie”, że fotografie Kuciak „po pierwsze coś konstatują i opisują oraz, po drugie, konstatacje te komentują wyrażając postawę krytyczną”. Nie spieszyłabym się z takim twierdzeniem a priori. Ostatnie lata w polskiej sztuce pokazują, że ostrze subwersji tępieje w miarę frywolnych nadużyć, dowolności i rozmycia owej techniki konstrukcji dzieła. Jakże łatwo jest uzasadnić swoje działanie celowym przesunięciem znaczeń, chytrą demistyfikacją, dekonstrukcją nieuchwytną przy pierwszym spojrzeniu lecz pełną głębi. Nazwać pracę prześmiewczą. Mam wrażenie, że operacje krytyki przedmiotu stały się tak miałkie i tak dalece trawią same siebie, że w zasadzie trudno dostrzec tu jakiekolwiek znamiona ironii i krytycznego osądu. Uzasadnianie poczynań artystów wizualnych „ironicznym komentowaniem konsumpcyjnej kultury i terroru piękna” (nie cytuję nikogo konkretnego, podaję wyświechtany kuratorski frazes) jest puste, anachroniczne i do wyrzygania. Wtórność, wtórność…
Historia walki kobiet w sztuce z uprzedmiotowieniem własnej płci jest długa i bogata, od ataku siekierką na "Wenus z lustrem", przez wywrotowe działania Valie Export, Carolee Schneemann, Mariny Abramovic. Daleka jestem od twierdzenia, że już wystarczy, że nam wszystkim się przejadło. Wręcz przeciwnie, temat jest o tyle żywy, że kobiety – bogatsze o dekady doświadczeń feminizmu – dobrowolnie się uprzedmiotowiają i paradoksalnie uważają, że w tym tkwi ich siła (patrz czasopisma dla młodych, wyzwolonych kobiet) – i do tego jak sądzę odnosi się Danuta Kuciak w swym cyklu fotografii. Robi to jednak w sposób, który jest już mocno przebrzmiały, nic nowego nie wnosi do dyskusji, a subwersywny wydźwięk nie ma żadnej siły rażenia. Pojawiają się tu dwie niewykluczające się kwestie, słaba praca na ważny temat.

Przypomina mi się inna realizacja, która dotyczy właściwie tej samej kwestii. “What the fuck are you staring at !?” (Na co się kurwa gapisz?!), film Anetty Mona Chişy został zaprezentowany na ekranach outdoorowych w przestrzeni miasta w ramach niemiecko-rumuńskiego festiwalu sztuki Spaţiul Public Bucureşti | Public Art Bucharest 2007. Wobec agresji voyeryzmu, którą nieśmiało kwestionuje (podsyca?) Kuciak, Mona Chisa wytacza te same działa – jest agresywna, wulgarna i nie oszczędza w środkach. Walczy z z wszechobecnym, natarczywym spojrzeniem, buntuje się wobec niego, krzycząc do potencjalnego widza: „Na co się gapisz? Czego tu w ogóle szukasz?” Jej desperacja ma ten rodzaj siły rażenia, porównywalny do tworzenia wirusa w systemie i relacjach władzy, którego zabrakło w poprawnych fotografiach w lubelskiej Zachęcie.


"Sexy, sexy", Danuta Kuciak
galeria Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych Rybna 4
kurator: Ernest Malik
22 kwietnia - 8 maja, od wtorku do soboty w godz. 15.00-19.00