teksty i obrazy

Strefa zrzutu zawiera recenzje pobieżne, pisane naprędce na kolanie i wrzucane w internet bez korekty, bez dyscyplinowania słowa. Stworzyłam ją z tęsknoty za krytyką z prawdziwego zdarzenia, żywo reagującą na to, co się dzieje w sztuce, umiejętnie oddzielającą ziarna od plew, nie schlebiającą gustom… Może naiwne to. Ale nie zaszkodzi spróbować i przy okazji choć odrobinę ożywić rodzime poletko. W Lublinie w kulturze dzieje się sporo ale oddźwięk w tekstach nikły. Niech więc to miejsce w internecie będzie próbą poszerzenia krytycznego pola (walki). Z racji zamieszkania i małej mobilności koncentruję się na Lublinie. Strefa kontynuuje też tradycję bashartu (świadectwa mocno zakrapianej wędrówki po lubelskich wernisażach), przerwaną wskutek emigracji zarobkowej redaktorów bloga.
Dobrze by było, gdyby kuluarowe dyskusje na wernisażach czy festiwalach znalazły tutaj swoje odbicie. Gdyby moja pisanina mogłaby w jakiś sposób pobudzić ferment, zagrzać do boju, zachęcić do wyrażenia własnej opinii. O to mi tutaj chodzi. Nie zależy mi na poklepywaniu po ramieniu. Jestem gotowa na skrajnie przeciwne opinie ale uprzedzam, że będę się bronić. Strefa zrzutu jest moim miejscem wypowiedzi niezależnym od żadnej osoby czy instytucji, proszę nie posądzać mnie o sterowane panegiryki czy umyślnie negatywne oceny. Piszę ładnie o tym co mi się podoba, o tym co mi się nie podoba też czasem piszę, bo dlaczego nie. Zdarza się, że nie najlepsza wystawa jest w stanie sprowokować do ciekawych wniosków i otworzyć głowę bardziej niż coś co jest bez porównania bardziej wartościowe artystycznie. Ale uprzedzam i podkreślam - to są skrajnie subiektywne oceny. Możecie się ze mną zgodzić, możecie mnie zjechać, nie mam zwyczaju się dąsać, przyjmuję to na klatę. Artysta pokazując swoją pracę w galerii musi się liczyć z tym, że wystawia się na ogląd publiczny - a ludzie na wernisażach komentują, robią zdjęcia i czasem potem piszą. Nie uważam się za totalnego laika w tych sprawach, więc ośmielam się upubliczniać swoje refleksje, a jeśli komuś to nie w smak, trudno.





sobota, 17 kwietnia 2010

Opowieści Dziwnej Treści w BWA

Piszę o Opowieściach dziwnej treści w specyficznych okolicznościach i patrzę na nią przez pryzmat ostatnich wydarzeń. Może dlatego dostrzegam w niej inne sensy. Realizacje zebrane w BWA są dla mnie opowieścią o tożsamości – rozmytej, rozproszonej, wymykającej się identyfikacji (Bodnar), badanej przez pryzmat historii (Łukasiewicz), otoczenia (Chołaścińska), rozbitej, ruchliwej.
Może intensywne studia nad tożsamością (własną i innych), próby dotknięcia jej, określenia, opisania są domeną wieku młodzieńczego. Proces klarowania się dojrzałego, osobnego ja odbija się wówczas w delikatnej materii sztuki. A może wcale nie zależy to od metryki. Wiem jednak na pewno, że oglądając dziś tę wystawę odbieram ją w kontekście tego, co ostatnio się stało, sytuacji, która naruszyła fundamenty świata, który znamy. Sytuacji końca, śmierci, sytuacji człowieka o powszechnie znanym wizerunku, który ulega tak dalekiemu rozpadowi, że nie można zidentyfikować jego ciała. Może fakt intensywności doznań ostatnich dni sprawia, że jestem skłonna imputować niektórym realizacjom różne sensy, na przykład przeczucie katastrofy, niepokój. Ale tak to już jest, że widz przychodzi na wystawę z bagażem własnych przeżyć, odczuć, które nakładają się na to, co widzi. Wernisaż odbył się 9.04.2010, a już następnego dnia wszystko się zmieniło. Kolejny dzień nieco zmienił obraz świata, zachwiał poczuciem stabilności.
***
Wszystkie prace stworzyli ludzie, którzy dopiero skończyli studia lub jeszcze studiują. Motywem przewodnim miała stać się historia opowiadana przez każdego z nich za pośrednictwem różnych mediów; kuratorki Marta Bosowska i Iga Gosiewska zachęcały do „błądzenia po meandrach artystycznej opowieści, przetwarzania jej, snucia fantazji na jej temat, zapamiętywania”. Błądziłam w dniu wernisażu (dość pobieżnie) i parę dni po nim (bardziej wnikliwie) czego rezultatem są poniższe impresje i luźne notatki (które zamierzam spiąć wkrótce w nieco bardziej pokaźny tekst).
***
Robert Bodnar pokazał realizację wideo Proste historie. Zmontował wypowiedzi różnych osób na tematy związane z funkcjonowaniem kulturalnego światka. Każda z nich ma utajnioną tożsamość i jest filmowana z tyłu, w ubraniach utrudniających identyfikację (np. w kapturach). Ich głosy zostały zniekształcone. Poszczególne osoby wypowiadają się o swoich „przygodach ze sztuką’ – wizycie w muzeum żydowskim, alienacji podczas wernisaży, sukcesach i porażkach na linii artysta-galeria, tworzeniu w domowym zaciszu. Luźne uwagi, beznamiętny ton, mniej lub bardziej głębokie przemyślenia podane w konwencji raportu kryminalnego zmieniają ich wydźwięk, podnoszą je do rangi sensacji. Widząc w telewizji ciemne popiersie ustawionej tyłem na tle okna osoby, spodziewamy się usłyszeć relację z bestialskiej zbrodni czy wynurzenia żony alkoholika, tymczasem otrzymujemy garść banałów na temat artystycznej koterii, towarzystwa wzajemnej adoracji, które przychodzi na wernisaże tylko po to, aby napić się wina i popatrzeć na własne gęby.
Bodnar ironicznie komentuje możliwości manipulacji obrazem i tekstem. Powagi sytuacji odbiera nie tylko dysonans pomiędzy jednym a drugim medium, ale również detale, takie jak zapalony papieros, trzymany w dłoni przez jedną z „zeznających” kobiet przez całą jej wypowiedź.


***
Julia Kurek zaprezentowała siedem dzieł malarskich w formie wideo, którym towarzyszy muzyka skomponowana przez Sebastiana Mosia specjalnie do tej realizacji. W lubelskim BWA Kurek pokazała część swojego dyplomu, który obroniła w zeszłym roku. Kuratorki wybrały dla tej pracy osobną salę. Dzięki temu ruchome obrazy i muzyka symfoniczna tworzą odrębny mikrokosmos, który działa na wszystkie zmysły. Bezładna plątanina kształtów pojawiających się na monitorach okazuje się rozedrganą taflą wody, która odbija światło, fragmenty natury i architektury. W zmiennej strukturze fal odkształcają się proste linie, refleksy świetlne generują niezwykłe, odrealnione obrazy. Powstaje symfonia barw i kształtów, która harmonijnie łączy się z muzyką. Delikatne ingerencje elektroniczne w obrazy i dźwięki nie odbierają jej świeżości.
Pokazowi Julii Kurek towarzyszy obszerny tekst. Większość kartek wypełniają daty dzienne, począwszy od 31.05.1984 (dnia jej urodzin) do 9.04.2010 (daty wernisażu) – artystka rozpisała swoje życie na dni. Jest tam także niezwykle osobisty tekst autorski, swoisty strumień świadomości, dokumentacja przemyśleń i intuicji. Jest w nim mowa o inspiracjach (ludźmi, miejscami), o odchodzeniu. W tym bardzo subiektywnym zapisie jest również mowa o punktach granicznych w życiu artystki, o czymś, co jak można przypuszczać, miało na nią ogromny wpływ.
Kurek pisze „uwielbiam ten uporządkowany bałagan, nie uporządkowany też”, a ja patrzę na wodny chaos, feerię barw i kształtów ruchliwych jak membrana, które w mgnieniu oka układają się w harmoniczny układ rozpisany na ekrany. Artystka porządkuje chaos natury, a jednocześnie pozwala mu rozlewać się w wyznaczonych przez siebie ramach. Wodne obrazy, „powidoki przypominające formą nieuchwytne szczęście” jak pisze artystka, mają tę właściwość, że odzwierciedlają świat, który jest poza kadrem i który ulega daleko idącemu rozproszeniu, odkształceniu ale również w przedziwny sposób odzwierciedlają ruchliwy, niespokojny pejzaż wewnętrzny.
Kalendarz Julii kończy się 9 kwietnia 2010 roku.


***
Generator lakonicznych rysunków z tekstem Maksa Cieślaka umożliwia tworzenie nieskończenie wielu kombinacji graficznych na bazie słów i rysunków przygotowanych przez artystę. Odbiorca ma do dyspozycji komputer z mysz, dzięki której może własnoręcznie generować kolejne „rysunki z tekstem”. Hasła – puste slogany, przedszkolne powiedzonka, przezwiska i ksywy, truizmy, zasłyszane mądrości ludowe oraz syntetyczne grafiki przedstawiające portrety, ludzi w różnych sytuacjach, zwierzęta losowo dobierane po kliknięciu myszą układają się w przewrotne, zaskakujące, zabawne obrazki. U dołu monitora znajduje się pasek z przesuwającym się komunikatem: „Miliony kombinacji, miliardy sensów” oraz „Seks, przemoc, walka płci, motoryzacja, feminizm, homoseksualizm, wiara, ideologie i wiele innych”. Rozpiętość tematyczna jest wiec ogromna. Artysta z wrodzonym wdziękiem i ironią komentuje zalewającą nas falę „obrazów z tekstem” w różnorakiej formie, od reklamy w tv po kilkunastometrowe siatki z nadrukami przykrywające całe kamienice. Ale komunikat wizualno-tekstowy to także szyld sklepu, plakat z informacją o imprezie i mnóstwo innych rzeczy, które chcąc nie chcąc oglądamy na co dzień. Praca Cieślaka pokazuje, że zderzenie treści i obrazu jest często przypadkowe więc tworzy wizualno- tekstową grę, w której owe zderzenia są posunięte do granic absurdu. Okazuje się, że każdy tekst pasuje do każdego obrazka, a pozorne zgrzyty nabierają przedziwnych sensów, których nikt by się nie spodziewał.
***
Instalacja Izy Chamczyk zakłada trwanie w procesie. Dwa prostokątne, różowe blejtramy usytuowane są równolegle. Na obraz przedstawiający otwartą dłoń powoli sączą się kropelki roztworu soli z małej dziurki wyciętej w drugim blejtramie, który jest podwieszony pod sufitem. Wiszący obraz przestawia ciało kobiety a otwór znajduje się na wysokości jej ust. Słone krople leniwie kapią z ust na otwartą dłoń. Z dnia na dzień praca się zmienia. Wyschnięta sól zbiera się naokoło instalacji na podłodze, zastyga na górnym i dolnym blejtramie.
***
Nowe obrazy Pauliny Sadowskiej pokazują zmianę artystki w podejściu do malarstwa, stopniowy odwrót od monochromów i rozrzedzenie, „napowietrzanie” farby olejnej. Podobnie jak we wcześniejszych obrazach Paulina Sadowska korzysta z fotografii prasowej, ale tym razem jest ona mocno przetworzona, w realistyczne sytuacje wkradają się surrealistyczne motywy, dziecięce fluorescencyjne barwy, olbrzymie, niepokojące rośliny. Jej malarstwo wydaje się znajdować w fazie przejściowej, jakby wkrótce miało przepoczwarzyć się w nową formę, zupełnie inną od tego, czym artystka zajmowała się do tej pory.

Dla kontrastu, fotorealistyczna poetyka Marcina Łukaszewicza niewiele się zmienia, zmienia się natomiast tematyka jego obrazów – z pogranicza jawy i sennego koszmaru, niepokojące wnętrza i fragmenty historii.

Wnioski ogólne? Opowieści.. spełniły swoje podstawowe założenie, tzn. wciągają widza w ten wykreowany świat pojedynczych narracji. To jedna z tych wystaw, na które trzeba przyjść jeszcze raz, a może i kolejny – i nie tylko dla tego, że widz czyje się przytłoczony i zmęczony wszędobylską opowieścią dziwnej treści, nadmiarem, którego nie da się ogarnąć naraz. Przede wszystkim dlatego, że niemal każda z realizacji ma w sobie coś hipnotyzującego, tworzy mikroświat, w który chce się wejść, zbadać, czy po prostu przebywać w nim. Prace korelują ze sobą ale również istnieją jako samodzielne byty.
Czasem miałam wrażenie, że niektóre prace są budowane w oparciu o prostą receptę: obiekt plus koncept, machinalnie i bez głębszej refleksji. Ale może się czepiam.
Kuratorka Marta B. i kuratorka Iga G. zrobiły bardzo interesującą wystawę, która jest zwiastunem zmian w BWA.