teksty i obrazy

Strefa zrzutu zawiera recenzje pobieżne, pisane naprędce na kolanie i wrzucane w internet bez korekty, bez dyscyplinowania słowa. Stworzyłam ją z tęsknoty za krytyką z prawdziwego zdarzenia, żywo reagującą na to, co się dzieje w sztuce, umiejętnie oddzielającą ziarna od plew, nie schlebiającą gustom… Może naiwne to. Ale nie zaszkodzi spróbować i przy okazji choć odrobinę ożywić rodzime poletko. W Lublinie w kulturze dzieje się sporo ale oddźwięk w tekstach nikły. Niech więc to miejsce w internecie będzie próbą poszerzenia krytycznego pola (walki). Z racji zamieszkania i małej mobilności koncentruję się na Lublinie. Strefa kontynuuje też tradycję bashartu (świadectwa mocno zakrapianej wędrówki po lubelskich wernisażach), przerwaną wskutek emigracji zarobkowej redaktorów bloga.
Dobrze by było, gdyby kuluarowe dyskusje na wernisażach czy festiwalach znalazły tutaj swoje odbicie. Gdyby moja pisanina mogłaby w jakiś sposób pobudzić ferment, zagrzać do boju, zachęcić do wyrażenia własnej opinii. O to mi tutaj chodzi. Nie zależy mi na poklepywaniu po ramieniu. Jestem gotowa na skrajnie przeciwne opinie ale uprzedzam, że będę się bronić. Strefa zrzutu jest moim miejscem wypowiedzi niezależnym od żadnej osoby czy instytucji, proszę nie posądzać mnie o sterowane panegiryki czy umyślnie negatywne oceny. Piszę ładnie o tym co mi się podoba, o tym co mi się nie podoba też czasem piszę, bo dlaczego nie. Zdarza się, że nie najlepsza wystawa jest w stanie sprowokować do ciekawych wniosków i otworzyć głowę bardziej niż coś co jest bez porównania bardziej wartościowe artystycznie. Ale uprzedzam i podkreślam - to są skrajnie subiektywne oceny. Możecie się ze mną zgodzić, możecie mnie zjechać, nie mam zwyczaju się dąsać, przyjmuję to na klatę. Artysta pokazując swoją pracę w galerii musi się liczyć z tym, że wystawia się na ogląd publiczny - a ludzie na wernisażach komentują, robią zdjęcia i czasem potem piszą. Nie uważam się za totalnego laika w tych sprawach, więc ośmielam się upubliczniać swoje refleksje, a jeśli komuś to nie w smak, trudno.





piątek, 3 grudnia 2010

Krzysztof Niemczyk. Na wulkanie

Kto nie żył w Krakowie i nie zaznał boskiej dekadencji lat 60. i 70. ten nie wie, czym życie jest naprawdę. Kraków przesycony sztuką wszelkiego rodzaju kipiał duchem kontestacji, oparami nie tylko absurdu, skowytem niespokojnych dusz. W takiej atmosferze żył Krzysztof Niemczyk, bohater wystawy, która trwa właśnie w Galerii Lubelskiej Zachęty.



Nie wiem, jak było wtedy w Krakowie, urodziłam się po roku 80tym, ale kuratorzy wystawy - Ewa Tatar i Dominik Kuryłek - zrobili wiele, aby odtworzyć tę atmosferę i w jej świetle pokazać sylwetkę nietuzinkowego artysty. Krzysztof Niemczyk, enfant terrible krakowskiego środowiska artystycznego, obyczajowy deprawator, nonkonformista, skandalizujący pisarz, akcjonista, malarz, muzyk. Uprawiał miłość z mężczyznami, ubóstwiał kobiety, traktował swoje ciało i swoje życie jak nieustający performance (jakby trawił go wewnętrzny ogień, jakaś niemożliwa do okiełznania energia). Rzeźbiarz codzienności, który ubarwiał szarą, PRLowską rzeczywistość przesuwając granice prywatne-publiczne, przechadzał się ulicami z drewnianym ptaszkiem na ramieniu lub ze skrzydełkami przyczepionymi do marynarki. Był nieokrzesanym buntownikiem, nie mieścił się w żadnych ramach. Chwilowy romans ze środowiskiem krakowskiej awangardy (i obecność w takich zagłębiach jak Związek Literatów Polskich, Galeria Krzysztofory czy Jazz Klub Helikon) zakończył się rychłym wyrzuceniem go poza margines. Kantor go wielbił, ale mógł znieść jego niepokornej natury: Nie myślcie, że jakiekolwiek społeczeństwo byłoby zdolne go zaakceptować, mawiał.

Jego zapomniana twórczość i przyblakła legenda stała się dla dwójki kuratorów punktem wyjścia do intrygującej wystawy, w której główny bohater jest schowany za dziełami innych, wynurza się z nich niczym duch wywoływany podczas mistycznego seansu. Nie bez przyczyny Ewa Tatar określiła wystawę „Na wulkanie” jako fantasmagorię i magiczną maszynę do wywoływania duchów. Kuratorzy nie podają odbiorcom artysty na tacy, każą im się go doszukiwać i przejść ten sam intelektualny proces, jaki oni musieli przejść konstruując wystawę. W galerii pojawiły się dwa obrazy Niemczyka, jego portrety fotograficzne autorstwa m.in. Eustachego Kossakowskiego, pozostałe „eksponaty” to pieczołowicie dobrane świadectwa i metafory jego obecności, jego przyjaźni, inspiracji, fascynacji. Malarstwo Niemczyka z lat 60. – ekspresyjne portrety z mocno podkreślonym obrysem oczu, przypominające nową figurację, trochę neobarokowe, trochę sztampowe – nie jest może sztuką wysokich lotów, ale wskazuje na próby bycia artysta totalnym i kipiącą kreatywność, która materializowała się niemal w każdym medium. Z różnym skutkiem. Wydaje mi się, że Niemczyk miał dużą intuicję i niezwykle wprawnie operował absurdami rzeczywistości – jego akcje, nawet te na granicy dobrego smaku to raczej nie popisy szaleńca (za jakiego chciała go mieć władza). Równie dobrze radził sobie w materii literackiej, pisząc w sposób niezwykle soczysty, dosadny, manierystyczny.

Wystawa ma konstrukcję mozaiki, składa się ze śladów i fragmentów wyrwanych pamięci, obrazów, projekcji, fotografii, obiektów, utworów muzycznych, dokumentacji. Obiekt Andrzeja Szewczyka zatytułowany „Przed śmiercią” funkcjonuje jako metafora napięcia i niespełnienia, literackiej pasji Niemczyka i jej niewykorzystanej potencjalności. Połamane ołówki można odczytać jako nawiązanie do literackiego dzieła życia artysty.
Niemczyk napisał w latach 60. powieść zatytułowaną „Kurtyzana i pisklęta czyli Krzywe zwierciadło namiętnego działania albo inaczej Studium chaosu”. Została ona niemal natychmiast okrzyknięta jako kultowa, porównywano ją z dziełami Witkacego, Schulza, Gombrowicza a nawet Dantego. Mimo starań autora nie została wydana, lecz krążyła w maszynopisie wzbudzając niemały ferment w Krakowie. Jak na ironię, została wydana w Paryżu dopiero pod koniec lat 90. Niemczyk, choć brał udział w przygotowaniach do wydawnictwa, finalizacji już nie doczekał. W Polsce ukazała się nakładem korporacji ha!art trzy lata temu. Towarzyszy jej część biograficzna opracowana przez Ankę Ptaszkowską prezentująca unikalne materiały z życia Niemczyka (dziennik, listy, fotografie) i teoretyczne ujęcia jego twórczości (wywiady, teksty krytyczne). Ten niezwykły dwuksiąg można nabyć w Galerii Zachęty.



Bezpośrednio do postawy artysty odnoszą się przygotowane specjalnie na tę wystawę koncert-performance krakowskiego zespołu Ślina (Dziadkiewicz & Jastrubczak) oraz etiuda filmowa Zorki Wollny zatytułowana „Kurtyzana i pisklęta”. Muzycy położyli akcent na eksperymentalność praktyki Niemczyka. Na wernisażu wykonali próbę utworu „Leżę i rozwijam się powoli” w nieznośnym zapętleniu. Zorka Wollny pokazała w swym filmie odpryski dawnej dekadencji we współczesnym wydaniu przywołując zarówno dzieło życia Niemczyka, „Kurtyzanę…” jak i specyficzną atmosferę, w jakiej żył jej twórca i z jakiej nie był w stanie się wyzwolić. Niemczyk był niewolnikiem swojego wizerunki, uparcie teatralizował swoje życie. Malował swoją twarz grubymi impastami farby lub pasty traktując ją niemalże jak podłoże obrazu informel. Aktorka w filmie Zorki Wollny, kręcąca się zapamiętale, oblewana wodą, alkoholem(?) i posypywana białym pyłem przypomina te auto-kreacje Niemczyka.

Reprodukcje szkicu Tadeusza Kantora z cyklu „Chłopcy” i grafiki „Zampano III” Andrzeja Wróblewskiego, fotografia z performance Zbigniewa Warpechowskiego „Modlitwa o nic”, portrety: Witkacego w dawnym numerze „Sztuki” zaznaczają strefy wpływów, pod jakimi pozostawał Niemczyk. Wskazują na charakter życia artysty, nihilizm, kpiarskie podejście do rzeczywistości, odmowę dorastania. Takie życie nie mogło się dobrze skończyć. W piosence „Mrok” autorstwa Piotra Marka, śpiewanej przez Macieja Maleńczuka przewija się przeczucie katastrofy (zaczyna się od słów: Coraz wolniej bije tętno światła, Ostatni oddech ginącego życia, W krainie ciemności rodzi się mrok). Na wystawie – według Ewy Tatar i Dominika Kuryłka – nie mogło zabraknąć sylwetki artysty Andrzeja Partuma (uwiecznionego w filmie Józefa Robakowskiego), który podobnie jak autor „Kurtyzany..” wymykał się schematom. Wystawa wskazuje na związki Niemczyka z innymi artystami tamtej epoki – znajomość z Warpechowskim, Szewczykiem, Stażewskim (uwiecznionym na fotografii przez Rolkego), Kantorem – każdy o innym charakterze, ale każdy w jakiś sposób znaczący.

Pozostałe artefakty zgromadzone na wystawie – melorecytacja „Skowytu” Ginsberga (cały utwór – sztandarowy manifest kontrkultury – pokrywa filar w galerii), koncert fortepianowy Czajkowskiego i Rachmaninowa, film „Gorzki ryż” Giuseppe de Santis, fotografia wielbionej przez Niemczyka włoskiej aktorki Lei Padovano – pokazują fascynacje artysty i rzucają światło na jego wrażliwą duszę.

Jak zrobić wystawę artyście, po którym prawie nic nie zostało oprócz legendy? Wydaje się, że „Na wulkanie” jest dobrą odpowiedzią na to pytanie. Wystawa stanowi próbę nakreślenia biografii symbolicznej. Składa się z intuicji i niedopowiedzeń, które bardziej zasłaniają niż odsłaniają a przez to jeszcze bardziej wzmacniają legendarną otoczkę dandysa i rebelianta. To także próba uchwycenia ducha epoki, naznaczonej wybitnymi indywidualnościami jak Kantor, Wróblewski, Stażewski, Warpechowski, Ginsberg, Partum, Krasiński. Po obejrzeniu wystawy dopadła mnie refleksja, że największym dziełem Niemczyka był Niemczyk, w całej swojej skandalizującej otoczce i odpryskach geniuszu w różnych mediach. Tytuł wystawy – „Na wulkanie”, odnosi się do nielegalnej piwiarenki na Brackiej, którą prowadził Niemczyk i przy okazji hotelu dla gołębi, które w ostatnich chwilach życia były jego jedynymi towarzyszami.



„Na wulkanie. Krzysztof Niemczyk”
Kuratorzy: Ewa Małgorzata Tatar, Dominik Kuryłek
Lublin, Galeria Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych Lipowa 13 (wejście z boku Plazy)
26 listopada - 11 grudnia 2010