teksty i obrazy

Strefa zrzutu zawiera recenzje pobieżne, pisane naprędce na kolanie i wrzucane w internet bez korekty, bez dyscyplinowania słowa. Stworzyłam ją z tęsknoty za krytyką z prawdziwego zdarzenia, żywo reagującą na to, co się dzieje w sztuce, umiejętnie oddzielającą ziarna od plew, nie schlebiającą gustom… Może naiwne to. Ale nie zaszkodzi spróbować i przy okazji choć odrobinę ożywić rodzime poletko. W Lublinie w kulturze dzieje się sporo ale oddźwięk w tekstach nikły. Niech więc to miejsce w internecie będzie próbą poszerzenia krytycznego pola (walki). Z racji zamieszkania i małej mobilności koncentruję się na Lublinie. Strefa kontynuuje też tradycję bashartu (świadectwa mocno zakrapianej wędrówki po lubelskich wernisażach), przerwaną wskutek emigracji zarobkowej redaktorów bloga.
Dobrze by było, gdyby kuluarowe dyskusje na wernisażach czy festiwalach znalazły tutaj swoje odbicie. Gdyby moja pisanina mogłaby w jakiś sposób pobudzić ferment, zagrzać do boju, zachęcić do wyrażenia własnej opinii. O to mi tutaj chodzi. Nie zależy mi na poklepywaniu po ramieniu. Jestem gotowa na skrajnie przeciwne opinie ale uprzedzam, że będę się bronić. Strefa zrzutu jest moim miejscem wypowiedzi niezależnym od żadnej osoby czy instytucji, proszę nie posądzać mnie o sterowane panegiryki czy umyślnie negatywne oceny. Piszę ładnie o tym co mi się podoba, o tym co mi się nie podoba też czasem piszę, bo dlaczego nie. Zdarza się, że nie najlepsza wystawa jest w stanie sprowokować do ciekawych wniosków i otworzyć głowę bardziej niż coś co jest bez porównania bardziej wartościowe artystycznie. Ale uprzedzam i podkreślam - to są skrajnie subiektywne oceny. Możecie się ze mną zgodzić, możecie mnie zjechać, nie mam zwyczaju się dąsać, przyjmuję to na klatę. Artysta pokazując swoją pracę w galerii musi się liczyć z tym, że wystawia się na ogląd publiczny - a ludzie na wernisażach komentują, robią zdjęcia i czasem potem piszą. Nie uważam się za totalnego laika w tych sprawach, więc ośmielam się upubliczniać swoje refleksje, a jeśli komuś to nie w smak, trudno.





poniedziałek, 25 stycznia 2010

Galeria Biała czyli o żywotności malarstwa i fotografii

Galeria Biała świętuje 25-lecie swojej działalności. Wystawy jubileuszowe, które będą się odbywać w 2010 w jakiś sposób zahaczają o tę rocznicę – Biała zaprasza artystów ważnych dla swojej historii – jak Leon Tarasewicz, którego wystawa zainaugurowała działalność galerii w 1985 czy Robert Kuśmirowski, który w Białej debiutował, kopiował dla niej rozmaite rzeczy, od znaczka po wagon towarowy. Obecna wystawa w ramach Młodego Forum Sztuki też wpasowuje się w obchody ćwierćwiecza galerii.

Rok 2010 Biała zainaugurowała dwiema wystawami – wernisaże odbyły się 22 stycznia niemal równolegle. Pierwsza – to wystawa Fotografie z odzysku Ireny Nawrot w odnowionych, białych przestrzeniach galerii, druga – Sztuka ukryta Krzysztofa Bryły w piwnicznym undergroundzie Młodego Forum Sztuki.



Irena Nawrot, artystka fotograf, zaprezentowała kolaż prac z różnych okresów. Dokonała operacji na przeszłości z chirurgiczną precyzją zszywając wspomnienia – twarze, sylwetki, migawki zdarzeń – utrwalone na fotografiach. Monumentalny kolaż fotograficzny przypomina mi Od Syberii do Cyberii Zofii Kulik (tysiące czarno-białych zdjęć obrazów z ekranu telewizora). Irena Nawrot nie układa swoich prac w zwartą strukturę, rozczłonkowuje je, dzieli na osobne byty. Powstaje mandala z twarzy (młodych, starych, bliźniaczych), seria wielkoformatowych fotografii z motywem przewodnim – żółtej sukienki w czarnej kropki. W owalnej ramie kryją się małe, podkolorowane główki (nie wiedzieć czemu budzą we mnie dość upiorne skojarzenia, są jak małe twarzyczki umarłych). Fotografie z odzysku przeszły swoisty recykling, posłużyły jako medium oraz jako narzędzie do konstrukcji nowego medium. Czyli medium jest żywotne, photo’s not dead. A jeśli wyczerpią się możliwości wizualne fotografii, zawsze pozostaje obróbka manualna.





Galeria Biała jest tak skonstruowana, że obok dużej sali znajduje się mała, oddzielona ścianą. Miejsce, w którym może kryć się coś niespodziewanego. Zajrzałam tam z zaciekawieniem, z nadzieją na to, że zobaczę coś, co mnie naprawdę zaskoczy. A tam – żółte róże, w różnej fazie rozwoju. …
Konstrukcja wystawy jest klarowna, uporządkowana, pozorny chaos setek zdjęć spaja precyzyjny ścieg i unieruchamia chłód pleksiglasu. Fragmenty twarzy, ciała, kwiatów są zaklęte w zwartych formach – koła, prostokąta, kwadratu. Wygląda na to, że artystka ogarnęła chaos wspomnień, aby nadać im konkretny rytm i bieg.





Po wizycie w sterylnych, białych wnętrzach wkraczamy w piwniczny chaos historii.
W podziemiach Galerii Białej wykluwa się Młode Forum Sztuki.



Krzysztof Bryła jest studentem III roku malarstwa w Kolegium Sztuk Pieknych UMCS w Kazimierzu Dolnym. Bazą dla jego malarstwa były stare afisze Białej. Jak informuje styczniowy Zoom w zapowiedzi wystawy: „Logo i adres galerii były wykonywane metodą sitodruku, natomiast informacje o konkretnych wystawach dodrukowywano za pomocą ręcznie wycinanego szablonu i gąbki nasączonej farbą. Po 25 latach stanowią one same w sobie wartość jako technologiczny i typograficzny majstersztyk”. Bryła odtworzył je z fotograficzną dokładnością, zaznaczając na płótnie rozmycia, pęknięcia, rysy; pajęcza sieć na rogach blejtramów nadała im sznyt starości.



To, co może stanowić o wartości rzeczonego projektu to przypomnienie o dawnych wydarzeniach z 25letniej historii Białej, o których dziś mało kto pamięta, a pokolenie z rocznika 80+ właściwie nie wie. Jednym z takich istotnych wydarzeń w kalendarium galerii jest wystawa Wieża bab z 1985 roku – jedna z pierwszych, niezwykle udanych inicjatyw Białej – prezentująca sztukę kobiet – Natalii LL, Bożeny Grzyb, Anny i Ireny Nawrot i innych artystek. Czy jednak malarska symulacja Bryły podnosi rangę tego zapomnianego wydarzenia? Nie sądzę. Zaryzykuję stwierdzenie, że intencją młodego artysty nie było odświeżanie historii. A nawet jeśli, to mimochodem.


Wystawa Bryły jest laurką dla Białej podaną w postmodernistycznym woalu. Jest tu cytat, remake, recykling, ironia, zabawa formą itd. Wszystkie te określenia, mocno już wyeksploatowane, przylegają tu jak ulał. Spadający tynk w piwnicy odsłania poprzednie warstwy – wymarzone, metaforyczne tło.
Można pisać o uwiecznieniu kruchej, ulotnej materii plakatu na płótnie. O próbie wskrzeszenia chlubnej, nieco zatęchłej historii Białej. Można, ale po co.

Obrazy a właściwie instalacja malarska Bryły nie powaliły mnie na łopatki ani nawet nie skłoniły do refleksji. Można by ją podsumować jednym z moich ulubionych zdań (cytatem z Closer): wszystko jest wersją czegoś innego – ale w tym przypadku to miałkie i banalne stwierdzenie. Stary afisz przemalowany na płótnie – nic nie wnosi i niczego nie dowodzi, jak tylko zamiany medium (idąc podobnym tropem można by wyryć typograficzne perełki w chodnikowych płytach niczym gwiazdy w alei gwiazd). Artystyczną teraźniejszość Bryła komponuje na bazie starych narzędzi i ogranej estetyki. Malarskie odbicia druków ulotnych zostawia w zamierzonym nieładzie, podkreślając warunki piwnicznej przestrzeni (swoją drogą pokazać bałagan w bałaganie chyba nie jest trudno). Wystawa trwa zatem w dialogu z miejscem. Widz wchodzi w „białą graciarnię”, arkana historii galerii, pełnej starych afiszy, zsuwających się z obdrapanych ścian, zalegających na podłodze wśród gruzu.

Stosowanie mniej lub bardziej oczywistych realizmów leży w tradycji lubelskiej uczelni artystycznej i ma swoich wyznawców. Malarstwo Bryły doskonale się weń wpisuje. Trudno szukać tu jakichkolwiek znamion indywidualizmu. Swoją drogą, rodzimy hiperrealizm trzyma się świetnie.
Artysta posługuje się cytatem i zdaje się, że przychodzi mu to zbyt łatwo. Czy te spłowiałe ślady informacji, ślady historii, mają jeszcze dzisiaj jakiś ciężar gatunkowy? Co ze sobą niosą? Notka z Zooma sugeruje, że malarstwo Bryły „jeszcze bardziej oddziałuje na wyobraźnię, kiedy widzimy [afisze] jako obrazy z przeniesieniem ich drugiej strony z pieczątką cenzury i śladami oleju lnianego”. Pojawia się echo dawnych czasów. Artysta użył malarstwa jako szkła powiększającego dla trudnych wątków przeszłości, w której pieczątka cenzora oznaczała dla wystawy być albo nie być. Bryła produkuje złudzenia. Czy jednak za skrupulatnym odtworzeniem pieczątki cenzora kryje się jakaś głębsza myśl? Szczerze wątpię.


Sztuka ukryta stanowi dla mnie manifest czegoś zupełnie przeciwnego – sztuki bezwstydnie wyeksponowanej, wyzierającej z piwnicznych ścian i domagającej się uwagi. Sztuka czai się wszędzie, zżera rzeczywistość jak gangrena i w niebezpiecznym tempie przetwarza ją produkując kolejne dzieła i bardziej enigmatyczne projekty czy koncepty. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek ukrywaniu. Sztuka nachalnie manifestuje swoją obecność. Okazuje się, że wystarczy się rozejrzeć, otworzyć starą szufladę aby dostrzec przejawy czy też odpryski piękna, które zadziwiająco łatwo można przekuć na dzieło sztuki. Podobnie łatwo awangardowe strategie ulęgają komercjalizacji i a ich ostrze tępieje w miarę częstości używania.